Widma i wilgoć. O obrazach Karoliny Jaklewicz
Dym, światło, mgła, gaz. Być może oglądamy świat dopiero stwarzany. Świat, w którym nie obowiązują jeszcze żadne twarde prawa, takie jak grawitacja, czy trójwymiar. Może w przed-świecie formy mają więcej czasu do namysłu i dopiero się zastawiają: czym chcą być? W jaki sposób się opowiedzieć i po czyjej stronie?
Na próbę przyjmują kolory, faktury, bawią się, przepychają, przenikają nawzajem.
Skąd to wrażenie intymności? Formy są ciepłe, lekko rezonują, garną się do nas. Chcą być dotykane, pożądane, jakby wiedziały o naszym świecie i chciały stać się jego częścią. To duchy przedmiotów, które dopiero się stają. Pomyślane przez kogoś, ale nadal otwarte, czujne, wrażliwe na kolejne instrukcje-sny, instrukcje-myśli, instrukcje-marzenia malarki.
Niektóre z form straciły ciało bezpowrotnie. To powidoki przedmiotów, niegdyś żyjących wśród ludzi: w naszym domu, garażu, w łazience, pracowni, sklepie. Te niegdyś kochane, dotykane przez nas rzeczy – tak wcześniej niezbędne i cenne – stają się nagle śmieciami. Na peryferiach miast stygną na piętrzących się hałdach. Nocą wracają do przestrzeni, które zapamiętały. Błąkają się po naszych mieszkaniach. Możemy je czasem uchwycić kątem oka, poczuć ciepło, jakbyśmy kąpiąc się w morzu trafili na ciepły prąd. Dostajemy wtedy gęsiej skórki i włosy na skórze stają nam dęba, ale nie boimy się. Duchy przedmiotów są oswojone i łaszą się jak koty, które przebyły długą drogę, żeby znowu usiąść nam na kolanach. Widma szukają bliskości, chcą wrócić do świata, znów się w nim zakorzenić.
Karolina Jaklewicz jest jednocześnie medium i łowczynią duchów. Łapie je i petryfikuje na płótnie, ponownie nadając im sens. Geometryczne formy gubią krawędzie, przenikają się, rozmywają. Lewitują miękko wypełnione powietrzem, pełne wdzięku. Uśpione. Czas je omija, kiedy pulsują delikatnie i lewitują, jakby najadły się helu, nałykały mgły.
Nie są to jednak waniliowe duchy, androgeniczne anioły. Niektóre krawędzie odcinają się ostro na płótnie. Krwawią, brudzą, rozjątrzone, agresywne, pulsujące jak małe ranki, niedomknięte blizny. W tych miejscach formy nabierają ciała, tęsknią za namiętnością, niepokojem krwi, wilgocią. Miejscowo fizjologiczne, rozbudzone.
Formy ćwiczą się w sztuce tracenia: zapadają się w sobie, jakby podmywała je woda, nikną, jakby przejechała po nich gumka myszka. Ich piękno polega na niezdecydowaniu, na permanentnym wahaniu. Nieustalone, nietrwałe, w pół kroku między byciem, a niebyciem. Ich transparentność sprawia, że wydają się kruche, rachityczne jak wielkie cienkie wafle. Świecą własnym światłem - nadmuchane, geometryczne gwiazdy.
Nie wszystkie formy chcą być czyste. Przez niektóre przeziera bród. Są jak zniszczone negatywy, prześwietlone zdjęcia, porysowane tuszem obrazki. Szyby, które ktoś pobrudził na rudo, a potem podrapał dłutem. Ma się ochotę umyć je szorstka gąbką. Podejść do nich i zaopiekować się: nachuchać, przetrzeć irchą. To są ich gody na opak. Chcą naszej czułości. Chcą znowu wkupić się w strukturę domu. I być: potrzebne, pamiętane.
Agnieszka Wolny-Hamkało
Dym, światło, mgła, gaz. Być może oglądamy świat dopiero stwarzany. Świat, w którym nie obowiązują jeszcze żadne twarde prawa, takie jak grawitacja, czy trójwymiar. Może w przed-świecie formy mają więcej czasu do namysłu i dopiero się zastawiają: czym chcą być? W jaki sposób się opowiedzieć i po czyjej stronie?
Na próbę przyjmują kolory, faktury, bawią się, przepychają, przenikają nawzajem.
Skąd to wrażenie intymności? Formy są ciepłe, lekko rezonują, garną się do nas. Chcą być dotykane, pożądane, jakby wiedziały o naszym świecie i chciały stać się jego częścią. To duchy przedmiotów, które dopiero się stają. Pomyślane przez kogoś, ale nadal otwarte, czujne, wrażliwe na kolejne instrukcje-sny, instrukcje-myśli, instrukcje-marzenia malarki.
Niektóre z form straciły ciało bezpowrotnie. To powidoki przedmiotów, niegdyś żyjących wśród ludzi: w naszym domu, garażu, w łazience, pracowni, sklepie. Te niegdyś kochane, dotykane przez nas rzeczy – tak wcześniej niezbędne i cenne – stają się nagle śmieciami. Na peryferiach miast stygną na piętrzących się hałdach. Nocą wracają do przestrzeni, które zapamiętały. Błąkają się po naszych mieszkaniach. Możemy je czasem uchwycić kątem oka, poczuć ciepło, jakbyśmy kąpiąc się w morzu trafili na ciepły prąd. Dostajemy wtedy gęsiej skórki i włosy na skórze stają nam dęba, ale nie boimy się. Duchy przedmiotów są oswojone i łaszą się jak koty, które przebyły długą drogę, żeby znowu usiąść nam na kolanach. Widma szukają bliskości, chcą wrócić do świata, znów się w nim zakorzenić.
Karolina Jaklewicz jest jednocześnie medium i łowczynią duchów. Łapie je i petryfikuje na płótnie, ponownie nadając im sens. Geometryczne formy gubią krawędzie, przenikają się, rozmywają. Lewitują miękko wypełnione powietrzem, pełne wdzięku. Uśpione. Czas je omija, kiedy pulsują delikatnie i lewitują, jakby najadły się helu, nałykały mgły.
Nie są to jednak waniliowe duchy, androgeniczne anioły. Niektóre krawędzie odcinają się ostro na płótnie. Krwawią, brudzą, rozjątrzone, agresywne, pulsujące jak małe ranki, niedomknięte blizny. W tych miejscach formy nabierają ciała, tęsknią za namiętnością, niepokojem krwi, wilgocią. Miejscowo fizjologiczne, rozbudzone.
Formy ćwiczą się w sztuce tracenia: zapadają się w sobie, jakby podmywała je woda, nikną, jakby przejechała po nich gumka myszka. Ich piękno polega na niezdecydowaniu, na permanentnym wahaniu. Nieustalone, nietrwałe, w pół kroku między byciem, a niebyciem. Ich transparentność sprawia, że wydają się kruche, rachityczne jak wielkie cienkie wafle. Świecą własnym światłem - nadmuchane, geometryczne gwiazdy.
Nie wszystkie formy chcą być czyste. Przez niektóre przeziera bród. Są jak zniszczone negatywy, prześwietlone zdjęcia, porysowane tuszem obrazki. Szyby, które ktoś pobrudził na rudo, a potem podrapał dłutem. Ma się ochotę umyć je szorstka gąbką. Podejść do nich i zaopiekować się: nachuchać, przetrzeć irchą. To są ich gody na opak. Chcą naszej czułości. Chcą znowu wkupić się w strukturę domu. I być: potrzebne, pamiętane.
Agnieszka Wolny-Hamkało