Gra w klasy
Karolina Jaklewicz potrafi pokazać kim jest. Nie, jaka jest, ale kim - demonstruje bowiem gest kreacyjny oryginalny i wyrazisty. Jest niezależna, zaś jej artystyczne poszukiwania sytuują się p o n a d wszelkimi "zaangażowaniami" i modami. Pragnie ustanowić własne reguły gry. Nie jest chyba rzeczą dobrą, gdy dopisuje się literaturę do obrazu: celem malarstwa jest obraz, a nie literatura, ale też trudno uciec od opowiadania o czymś, co się widzi. Nie - z czym się obraz "kojarzy", co mi "przypomina", co sobie przy nim "wyobrażam" [choć skądinąd sprawą ważną wydaje się inspiracja mojej wyobraźni przez obraz: to jednak rzecz na inną relację]. Taki sentymentalny odbiór dzieła sztuki żenuje. Ale trudno żebym nie dostrzegł na kilku obrazach rysunku "planszy" do dziewczyńskiej "gry w klasy". Nie znam co prawda reguł tej gry, wydaje i się jednak, że chodzi tam między innymi o niebo i piekło. Ale czy to coś znaczy w malarstwie? Dlaczego autorka - i może to, że odsyła do dziewczęcych zabaw - kieruje moje skojarzenia tam właśnie: w dzieciństwo, w "dziewczęcość", dla mnie nieco tajemniczą. Tego nie wiem. I choć zapewne znalazłoby się wielu interpretatorów, którzy umieliby rzecz odczytać nawet w kontekstach feministycznych [nie mówię już o lekcjach psychoanalitycznych], to dla mnie rzecz taka nie jest interesująca, gdyż podobne czytanie uważam za banalne i nudne, zaś malarstwo Jaklewicz ani banalne, ani tym bardziej nudne nie jest. Dostrzec jednak takie możliwości wypada, tym bardziej, że w końcu ta dość silnie tu wyeksponowana "plansza" może przywołać i literackie odniesienia. Ale właśnie owa "literatura" mało jest chyba zajmująca wówczas, gdy ma się do czynienia z grą dwóch elementów: kreski i barwy. I może właśnie o tym warto powiedzieć przede wszystkim: mamy do czynienia z kreską pewną, zdecydowaną, wyrazistą. Ona decyduje o dynamice płaszczyzn i przestrzeni tworzących świat obrazów. Ona też decyduje o sposobie ich wzajemnego przenikania, nakładania się na siebie, o grze barw, o napięciach tu powstających. przede wszystkim powstaje tu napięcie, które określiłbym jako m e d y t a c y j n e. Intensywność obserwacji wzmaga jej wyrazistość, pozwala stworzyć - patrzenie jest tworzeniem - strukturę własnego świata wydobywanego z bezkształtu "rzeczywistości" życia, a tym samym określić nieusuwalny fundament ładu przezwyciężającego chaos owej "rzeczywistości", ustanowić twórcze "ja". Tak powołana struktura wypełniana jest barwą, czyli światłem: ono komplikuje, przełamuje sterylność rysunku. Naświetlanie czy prześwietlanie przestrzeni nie tylko wydobywa i uwyraźnia grę konturów i cieni, lecz potrafi pochwycić "łączenia" wyodrębnionych obszarów tak, by powołać do istnienia harmonijną całość, k a d r, który jest wizją zamkniętą i zarazem otwartą [zresztą także wewnątrz obrazu widoczna jest owa gra zamknięcia i otwarcia]. Źródłem światła jest oko malarki. Jeżeli powiada się, że oko poety widzi lacrimae rerum, łzy rzeczy, to tym bardziej dostrzega je oko malarki: zobaczenie "łez rzeczy" to tyle, co dotknięcie niepochwytnego, to "rozmowa z kamieniem", jak to określiła Wisława Szymborska. O tyle to ważne, że owa istniejąca poza obrazem "rzeczywistość" - w końcu inspirująca swym bezładem - jest pośrednikiem innych kreacji, z którymi malarstwo Jaklewicz wchodzi w dialog. Każdy bowiem z owej "rzeczywistości" wyławia własny porządek nie sprzeczny z wizjami innych. Pejzaże świata nakładają się na siebie, wzajemnie przenikają - ich wyodrębnianie to ukazywania bogactwa świata czy, by posłużyć się tradycyjnym terminem, "wielości rzeczywistości". W tej drodze rozpoznawania świata przechodzimy z klasy do klasy, by w końcu stanąć wobec ostateczności: wobec nieba i piekła, które wciąż o nas walczą. Wybór należy do każdego z osobna. Jaklewicz w swych obrazach - ucieknę teraz do pojęć abstrakcyjnych i jednocześnie realistycznych - ukazuje funkcję odpowiedzialności, która w dążeniu do wolności pozwala unikać dowolności i samowoli. Demonstruje moc samodyscypliny.
Leszek Szaruga
Karolina Jaklewicz potrafi pokazać kim jest. Nie, jaka jest, ale kim - demonstruje bowiem gest kreacyjny oryginalny i wyrazisty. Jest niezależna, zaś jej artystyczne poszukiwania sytuują się p o n a d wszelkimi "zaangażowaniami" i modami. Pragnie ustanowić własne reguły gry. Nie jest chyba rzeczą dobrą, gdy dopisuje się literaturę do obrazu: celem malarstwa jest obraz, a nie literatura, ale też trudno uciec od opowiadania o czymś, co się widzi. Nie - z czym się obraz "kojarzy", co mi "przypomina", co sobie przy nim "wyobrażam" [choć skądinąd sprawą ważną wydaje się inspiracja mojej wyobraźni przez obraz: to jednak rzecz na inną relację]. Taki sentymentalny odbiór dzieła sztuki żenuje. Ale trudno żebym nie dostrzegł na kilku obrazach rysunku "planszy" do dziewczyńskiej "gry w klasy". Nie znam co prawda reguł tej gry, wydaje i się jednak, że chodzi tam między innymi o niebo i piekło. Ale czy to coś znaczy w malarstwie? Dlaczego autorka - i może to, że odsyła do dziewczęcych zabaw - kieruje moje skojarzenia tam właśnie: w dzieciństwo, w "dziewczęcość", dla mnie nieco tajemniczą. Tego nie wiem. I choć zapewne znalazłoby się wielu interpretatorów, którzy umieliby rzecz odczytać nawet w kontekstach feministycznych [nie mówię już o lekcjach psychoanalitycznych], to dla mnie rzecz taka nie jest interesująca, gdyż podobne czytanie uważam za banalne i nudne, zaś malarstwo Jaklewicz ani banalne, ani tym bardziej nudne nie jest. Dostrzec jednak takie możliwości wypada, tym bardziej, że w końcu ta dość silnie tu wyeksponowana "plansza" może przywołać i literackie odniesienia. Ale właśnie owa "literatura" mało jest chyba zajmująca wówczas, gdy ma się do czynienia z grą dwóch elementów: kreski i barwy. I może właśnie o tym warto powiedzieć przede wszystkim: mamy do czynienia z kreską pewną, zdecydowaną, wyrazistą. Ona decyduje o dynamice płaszczyzn i przestrzeni tworzących świat obrazów. Ona też decyduje o sposobie ich wzajemnego przenikania, nakładania się na siebie, o grze barw, o napięciach tu powstających. przede wszystkim powstaje tu napięcie, które określiłbym jako m e d y t a c y j n e. Intensywność obserwacji wzmaga jej wyrazistość, pozwala stworzyć - patrzenie jest tworzeniem - strukturę własnego świata wydobywanego z bezkształtu "rzeczywistości" życia, a tym samym określić nieusuwalny fundament ładu przezwyciężającego chaos owej "rzeczywistości", ustanowić twórcze "ja". Tak powołana struktura wypełniana jest barwą, czyli światłem: ono komplikuje, przełamuje sterylność rysunku. Naświetlanie czy prześwietlanie przestrzeni nie tylko wydobywa i uwyraźnia grę konturów i cieni, lecz potrafi pochwycić "łączenia" wyodrębnionych obszarów tak, by powołać do istnienia harmonijną całość, k a d r, który jest wizją zamkniętą i zarazem otwartą [zresztą także wewnątrz obrazu widoczna jest owa gra zamknięcia i otwarcia]. Źródłem światła jest oko malarki. Jeżeli powiada się, że oko poety widzi lacrimae rerum, łzy rzeczy, to tym bardziej dostrzega je oko malarki: zobaczenie "łez rzeczy" to tyle, co dotknięcie niepochwytnego, to "rozmowa z kamieniem", jak to określiła Wisława Szymborska. O tyle to ważne, że owa istniejąca poza obrazem "rzeczywistość" - w końcu inspirująca swym bezładem - jest pośrednikiem innych kreacji, z którymi malarstwo Jaklewicz wchodzi w dialog. Każdy bowiem z owej "rzeczywistości" wyławia własny porządek nie sprzeczny z wizjami innych. Pejzaże świata nakładają się na siebie, wzajemnie przenikają - ich wyodrębnianie to ukazywania bogactwa świata czy, by posłużyć się tradycyjnym terminem, "wielości rzeczywistości". W tej drodze rozpoznawania świata przechodzimy z klasy do klasy, by w końcu stanąć wobec ostateczności: wobec nieba i piekła, które wciąż o nas walczą. Wybór należy do każdego z osobna. Jaklewicz w swych obrazach - ucieknę teraz do pojęć abstrakcyjnych i jednocześnie realistycznych - ukazuje funkcję odpowiedzialności, która w dążeniu do wolności pozwala unikać dowolności i samowoli. Demonstruje moc samodyscypliny.
Leszek Szaruga